sobota, 1 kwietnia 2017

“Słodka idiotka - czy przetrwa ewolucję?”

Czasem się zastanawiam, czy jestem feministką. Niby tak, bo wyznaję ich wartości, ale jednak marzę o tym, żeby juz ten cały feminizm się skończył. Marzę o tym, żeby juz nie było o co protestować, o co walczyć, o co się bulwersować czy wykłócać. Marzę o tym, żeby był to temat zakończony, no bo przecież ile jeszcze czasu i pokoleń, możemy my kobiety wychodzić na ulice z tymi samymi transparentami? Jest jednak nadzieja, że może nie tak długo. Obserwując młode pokolenie widać gołym okiem, że może jeszcze nie jest idealnie, ale jest lepiej. Młodzi mężczyźni, zostali tak wychowani, że mają już trochę inne podejście do kobiet, niż ich starsze pokolenie. Widać to na każdym kroku, w pracy i w życiu codziennym, po tym jak się mężczyźni do kobiet zwracają, jakie maja od nich oczekiwania. Pamietam jak rok temu miałam okazje pracować z panem, starszym sporo ode mnie, na oko można by powiedzieć, że trochę po sześćdziesiątce. Nie pamietam jego nazwiska, ale jest on dość znaną we Francji osobą, ponieważ przez wiele lat prowadził w telewizji bardzo popularny program naukowy.

Tak wiec, razem z moimi dwiema koleżankami z zespołu, poznałyśmy owego Pana już na lotnisku w Paryżu, czekając na samolot do Lizbony. Pan był zachwycony, że będzie podróżował z trzema młodymi i uroczymi blondynkami, a ja czułam, że szczególnie “wpadłam mu w oko”. Wstępna wzajemna prezentacja o charakterze zawodowym bardzo szybko przemieniła się w miałką konwersacje, wypełniona za strony owego Pana komplementami-żartami na temat naszego kobiecego uroku. Słuchając entuzjastycznych wywodów Pana, nie moglam się oprzeć wrażeniu, że poziom konwersacji, który mi proponuje, musi być związany albo z moim wiekiem, bo wyglądem trochę młodo, albo może mój akcent sprawia Pana w zakłopotanie, wiec stara się nie komplikować konwersacji. Miałam tylko głęboką nadzieje, że nie ma to związku z moimi blond włosami…

Na cale szczęście nasze tortury nie trwały długo, bo w samolocie nie siedzielismy obok siebie. Za to dalszy ciąg czekał na nas w taksówce…. Do hotelu było niestety daleko, więc przez prawie godzinę, musiałyśmy wysłuchiwać pseudo-naukowych wywodów Pana, przeplatanych co jakiś czas żenującymi komplementami, które miały za cel sprawić nam z pewnością radość, ale ja raczej miałam ochotę wyskoczyć przez okno pędzącego samochodu, by się uwolnić od nudnej rozmowy. Twarz mi drętwiała, od udawanego uśmiechu. Nadal zastanawiałam się, dlaczego mężczyzna, który wydaje się inteligenty, tak drastycznie zaniża poziom konwersacji i do tego najwyraźniej oczekuje od nas entuzjastycznego odbioru. Gdy dotarliśmy wreszcie do hotelu poczułam ulgę. Pożegnałyśmy się grzecznie z Panem i udałyśmy się do kafeterii, żeby przy kawie omówić nadchodzący wieczór i ustalić listę utworów które zagramy. Tym razem nie był to zwykły koncert, lecz impreza prywatna dla firmy, wiec miałyśmy do spełnienia pewne specyficzne wymogi odnośnie repertuaru, który przygotowałyśmy z wyprzedzeniem według wytycznych organizatorów. Nasz występ otwierał gale.

Gdy wieczorem udałyśmy się do sali, w której odbywała się impreza, żeby się przygotować do występu, nasz towarzysz z samolotu juz stał na scenie i probował swoje kwestie konferansjera, którym mial być podczas gali. Usiadłam z boku sceny. Mówił bardzo ciekawie i z klasa, był zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego musiałyśmy znosić na lotnisku i w taksówce. Moje rozmyślania przerwał mi inżynier dźwięku, który przyszedł mnie uprzedzić, że jest mały problem z moim mikrofonem do saksofonu i w pierwszej części imprezy musze koniecznie unikać środka sceny, inaczej kolumny zawyją głośnym piskiem. Zapewniłam go, że nie ma problemu i będę o tym pamiętać, po czym udałam się do garderoby.
Wszystko było ustalone. Najpierw gramy z dziewczynami na otwarcie gali, potem na scenę wchodzi Pan, by przywitać wszystkich gości i otworzyć oficjalnie imprezę. Siedziałam w wieczorowej sukni, z saksofonem w reku obok sceny, moje koleżanki juz były na scenie, wszyscy czekali tylko na znak organizatora by rozpocząć imprezę. Nagle zauważyłam naszego Pana konferansjera, który z daleka coś do mnie wymachuje, po czym pospiesznym krokiem podąża w moja stronę.
- “Mam świetny pomysł” - powiedział pełen entuzjazmu.
- “Byłoby wspaniale, gdybyście zagrały na moje wejście piosenkę “I’m a Tiger”, co myślisz? Da rade?”
…spojrzałam na niego z niedowierzaniem…
- “Co? Nie znasz?” zapytał rozbawiony i zaczął podśpiewywać refren z “I’m a Tiger” …
- “Nie to nie o to chodzi, czy znam czy nie znam, ale przede wszystkim teraz jest za późno, by cokolwiek takiego decydować. Po pierwsze zaczynamy za kilka sekund, moje koleżanki są z drugiej strony sceny, wiec nie ma możliwości by je uprzedzić, że coś mamy dodatkowego zagrać, a po drugie piosenki przed graniem się aranżuje…”
- “Ah… jeśli nie potrafisz jej zagrać, no to trudno…” przerwał mi w pospiechu i odszedł równie pospiesznym krokiem, jakim przyszedł.
- “…nie potrafisz zagrać…- co za tupet…” pomyślałam. W tym momencie organizator dał mi znak z końca sali, że zaczynamy. Weszłam na scenę, stanęłam w miejscu, wyznaczonym przez inżyniera dźwięku jako “odpowiednie” biorąc pod uwagę techniczne problemy i w świetle reflektorów, przed wypełniona salą, zagrałyśmy pierwszy utwór. Przyszedł czas na naszego konferansjera, który wszedł na scenę pewnym krokiem. Przywitał grzecznie publiczność i dodał:
- “ Mamy dziś na scenie trzy piękne umuzykalnione kobiety. W związku z tym, mam wspaniały pomysł: powtórzymy moje wejście, a one mi zagrają do kroku piosenkę”. - Publiczność przyjęła z entuzjazmem “wspaniały” pomysł Pana konferansjera. Moje koleżanki z drugiej strony sceny spojrzały na mnie w panice:
- “O czym on mówi??!!!”
Nie było czasu na tłumaczenia, bo na scenie czasu nie ma. Każda sekunda jest długą, martwą wiecznością. Trzeba było szybko improwizować.
- “Gramy następną piosenkę z listy, ale tylko refren, bo inaczej będzie za długo” - starałam się dyskretnie im odpowiedzieć, co łatwe nie było, gdyż dzieliło nas kilka dobrych metrów, reflektory świeciły nam w oczy a problem z moim mikrofonem nie pozwalał mi się zbliżyć do środka sceny. Skinieniem głowy dały mi znać, że zrozumiały i zaczęłyśmy grać. Kontem oka widziałam jak Pan konferansjer zachwycony, żywym krokiem wchodzi na scenę….zbliżając się w moja stronę….! Przechodząc obok mnie chwycił mnie, grającą,  pod rękę i powiedział do mikrofonu:
- “Nie bądź taka nieśmiała, chodź na środek sceny!” - Po czym pociągnął mnie za ramie… Pociągnął tak mocno, że moje palce ześlizgnęły się z saksofonu, a ustnik uderzył mnie w usta i zęby…z bólu zrobiło mi się czarno przed oczami i zakręciło w głowie, a łzy spłynęły po policzkach…
- “Ach !!!!!” -  usłyszałam czterysta osób zakłopotanych na sali zaistniałą sytuacją..
Wyszarpnęłam ramie z objęć Pana konferansjera i zrobiłam kilka kroków w tył. Otworzyłam oczy. Przez łzy i światła reflektorów zobaczyłam przerażone twarze moich koleżanek…
- “Wszystko ok?” - spytała mnie wokalistka…
- “Tak..” - odpowiedziałam… no bo musi być ok, gdy się stoi w świetle reflektorów…
Pan konferansjer lekko zmieszany odwrócił się w moja stronę i by rozładować atmosferę skomentował przez mikrofon:
- “O, nie udało się…no to spróbujemy jeszcze raz!” po czym zszedł ze sceny.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Upewniłam się, że bolące usta nie krwawią, uśmiechnęłam się do publiczności, wzięłam głęboki oddech by uspokoić skołatane serce i dałam znak, by rozpocząć piosenkę. Gdy tylko zaczęłyśmy grać, Pan konferansjer ponownie zaczął zbliżać się w moja stronę…
- “…nie…on nie ma zamiaru zrobić drugi raz tej samej głupoty mam nadzieje…” - pomyślałam. Niestety moje nadziej były próżne. Tym razem jednak na czas przestałam grać, by uniknąć kolejnej kontuzji. Gdy mnie szarpnął i pociągnął za ramie w stronę środka sceny, próbowałam stawiać dyskretnie opór tłumacząc, że mój mikrofon ma problem, dlatego nie mogę z nim iść. Niestety nie słuchał mnie i ciągnął na sam środek sceny tak silnie, że moje obcasy zahaczały się o długa wieczorową suknie. Gdy doszliśmy do środka sceny muzykę wydobywającą się z kolumn przerwał agresywny pisk mojego mikrofonu. Czterysta osób na sali wstało nerwowo zatykając uszy. Inżynier dźwięku pobiegł w popłochu w stronę konsoli by wyłączyć nagłośnienie. Tego było juz za zdecydowanie dużo! Wyrwałam się z rak Pana konferansjera i zdenerwowana zeszłam ze sceny, przygryzając bolące usta.. Byłam wściekła. Pan konferansjer przepraszając zbiegł za mną, organizatorzy otoczyli nas zasypując mnie pytaniami :

- “Czy wszystko w porządku..?!” 

Spojrzałam Panu konferansjerowi w oczy:
- “Proszę Pana, bardzo mi przykro, ze mimo różnicy wieku miedzy nami musze się do Pana zwracając w tym tonie, ale nie pozostawia mi Pan niestety wyboru. Nie wiem skąd ma Pan taki stosunek do mnie, może jest to spowodowane moim wiekiem, może moja płcią, a może jeszcze czymś innym - to nie ma znaczenia, to juz jest Pana problem. Ja jednak proponuje w sytuacji, gdy znajduje się Pan z kimś na scenie, traktować każdego z równym szacunkiem i poważaniem. Każdy z nas jest profesjonalistą. Jeśli by Pan szanował naszą pracę, swoim zachowaniem nie podważał naszego profesjonalizmu, nie doszło by tu do tej żenującej sytuacji. Żenującej dla wszystkich: dla nas, dla Pana, dla organizatorów i przede wszystkim dla publiczności… Teraz Pana kolej, proszę wejść na scenę i stanąć przed zdezorientowaną i zdegustowaną publicznością. My będziemy się przyglądać…”

Zapanowała cisza.

Pan konferansjer spuścił wzrok, przeprosił po raz kolejny, ale w moim odczuciu po raz pierwszy szczerze. Wszedł na scenę. Żal było patrzeć na dalszy ciąg. Był zagubiony, widać było, że walczy z samym sobą. Publiczności najwyraźniej było go żal, co jeszcze bardziej odbierało mu pewność siebie. Chciał być bohaterem wieczoru, a niestety wyszedł na durnia.

Pracuje często z mężczyznami, taki juz jest mój zawód. Moje i młodsze pokolenie nie ma aż takiego problemu jak to starsze, w sprawach równouprawnień. Podobnie w pracy jak i w życiu prywatnym. Młodzi mężczyźni coraz częściej wybierają na towarzyszki swojego życia kobiety interesujące, z charakterem, ponieważ mają bardziej partnerska wizje związku. Symbol “ideału kobiety - słodkiej blondynki” à la Marilyn Monroe jest juz archaikiem, idealnym na nadruki na filiżankach czy poduszkach w stylu retro. Mężczyźni, ci coraz mniej zakompleksieni, wola niezakompleksione kobiety. Wiec nasuwa się pytanie: “Czy słodka idiotka” przetrwa ? Myślę, że jej dni są policzone..







3 komentarze:

  1. Osobiście myśle ze konferansjer to po prostu taki typ człowieka ze na scenie stara sie pochłonąć wszystko wokół , dosłownie wessać jak czarna dziura . Być moze jego zachowanie nie było wywołane płcią twoja a tylko niższością , według niego, w pozycji na scenie . Bo przeciez kiedy on występuje to wszystko naokoło blednie i swiat traci kolory i widać tylko jego czerwoną z podniecenia twarz ;) No troche przesadzam by podkreślić typ człowieka który w życiu prywatnym stara sie swoim krasomówczym talentem przyciągać wszystkie ładne blondynki by je następnie powoli i w męczarniach torturować az do niechybnego zejścia z powodu zbytniego napięcia mięśni twarzy i szczekoscisku zakończonego zadławieniem fatalnym. A na scenie z wyższością równą Bogom chce zapanować nad powstałymi sytuacjami , jednak bardzo łatwo go zranić i przywołać do porządku celnymi słowami po których zazwyczaj wypłakuje swoje sfrustrowane życie do poduszek hotelowych . Tak wogole to rozumiem troche tego starszego Pan gdyz sam dobijam powoli i zawzięcie do 50- tłoków a towarzystwo słodkich blondynek na chwile podnosi sparciałe przez czas męskie ego , dlatego słodkie blondynki maja racje bytu poza oczywiście innym oczywistym powodem . Dopoki na swiecie istnieja meskie szowinistyczne swinki , typy typu maczo pikczo meny dopóty zapotrzebowanie na blondynki nie ustanie . Tak wiec Dokarmiajmy blondynki !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak piszesz, na scenie czesto scieraja sie ego, ale na szczescie rodza sie rownie czesto wspaniale wspolprace w imie milosci do sztuki. Motywacji tego Pana nie poznamy nigdy ;-) Jesli chodzi o slodkie blondynki, zdecydowanie nie ma co je glodzic! Natura sama sobie da rade ;-)))))

      Usuń